sobota, 30 listopada 2013

Nothing else matters

"Życie jest nasze, żyjmy na swój własny sposób
Wszystkiego tego nie mówię , ot tak
I nic innego się nie liczy"

Dylan trzymał właśnie w ręce szklankę wypełnioną złocistą whiskey - Ballantine's, najdroższą jaką mógł dostać w barze. Nonszalancko opierał się o futerał jego gitary, czekając na swój ruch w bilardzie. Gdzieś w tle sączyło się Moon River Danny'ego Williamsa. Bar był małym pomieszczeniem na obrzeżach centrum Las Vegas. Nie znajdowało się tam wiele oprócz baru, stołu do bili, stołów tudzież innych blatów tak ułożonych, aby jak najwięcej ludzi usiadło na jak najmniejszej powierzchni oraz szafy grającej. Ściany były wręcz obklejone plakatami filmowymi, kalendarzami, neonami, a nawet rejestracjami samochodów. W powietrzu unosił się kurz dobrze widoczny w świetle dawanym przez popularne jarzeniówki, które od czasu do czasu przygasały, aby po chwili oślepić jaskrawym światłem. Gdy wreszcie przeciwnicy uderzyli w bile, chłopak poderwał się, aby wykonać  ruch. W jego umyśle panowała niecierpliwość oraz przejęcie grą, jednak nie dawał tego po sobie poznać. Z zewnątrz był tylko nieprzejmującym się niczym, młodym mężczyzną, który przyjechał z biednego miasta na przedmieścia Las Vegas. Nikt nawet nie zadawał sobie pytania po co, wiele takich osób przewija się przez takie bary. Podróżują bez większego celu z jednego miejsca do drugiego, niczym drobniutkie kamyczki, na tyle lekkie, że przy większych wichurach przenoszone przez wiatr. Właśnie takie wrażenie miał sprawiać. Gdy przymierzał się do uderzenia poczuł, że otaczają go czyjeś ramiona. Odwrócił delikatnie wzrok i ujrzał tą, którą wiedział, że zobaczy wkrótce. Brązowe włosy Jeffrey lśniły od miękkiego światła lampy, które na nie padało.

Uśmiechnęła się zalotnie i lekko pociągnęła chłopaka za rękę. Dylan posłusznie podążył za nią. Doszli na drugi koniec sali. Jeffrey ponownie złapała go za ramiona i powiedziała ściszonym głosem.
- Wyjedź stąd - oznajmiła. Chłopakowi zdawało się jakby przebudził się ze snu. Przed chwilą Jeff była jeszcze osobą, która mogłaby uchodzić za jego dziewczynę, przynajmniej tak mu się zdawało. Teraz drastycznie uświadomił sobie, że grała, nie chcąc zepsuć jego wizerunku. Te słowa wypowiedziała ze znaną już mu pewnością siebie, ale można było wyczuć w nich nutkę pogardy, nie tyle dla niego, lecz dla całego miasta i jego szemranych mieszkańców. 
- Ale przecież nasz układ ze Georgem... - Jeffrey położyła mu palce na ustach.
- Zapomnij. Od samego początku ty nie miałeś dostać zysku. - Dylan nie wierzył własnym uszom. Smokey? Ten, który grał w remika i popijał gin zaśmiewając się ze swoimi przyjaciółmi z tej gry słów. Smokey? Ten, który zastygł w miejscu na dźwięk przezwiska "Raven". To nie mogło być możliwe. George miał do dyspozycji 45 tysięcy dolarów, a wybrał nieczysty układ. W końcu był kanciarzem największym w całych Stanach.
- Chciałbym. Ale nie mogę uciec, nie mam jak. Jedyne co mam to mała część długu - zwiesił głowę.
- To odsprzedaj coś innego...na przykład gitarę - Jeffrey posłała spojrzenie czarnemu futerałowi obok stołu do bilarda.
- Nie, Josephine stała ze mną w bagnie od samego początku - zaprzeczył. Nastała chwila milczenia, oboje pogrążyli się w myśleniu jak stąd uciec. Nagle na ustach dziewczyny pojawił się wspaniałomyślny uśmiech.
- Dokończ grę. Spotkamy się na dworze. - Zdradziła tylko tyle i odeszła w stronę drzwi, a Dylan powrócił do stołu.

 Obrócił w ręce kij i posłał przeciwnikom złowrogi uśmiech. Powoli obszedł stół przyglądając się bilom. Piosenka w szafie grającej skończyła się, można było powiedzieć, że świat zamarł, zastygł w miejscu, tylko Dylan zataczał koło w okół stołu. Wreszcie zatrzymał się. Wziął łyk whiskey i przymierzył się do ruchu. Wymierzył odpowiednią odległość i z gracją pchnął białą bile, która potoczyła się w odpowiednim kierunku spychając niebieską, pełną kulę do rowku. Chłopak uśmiechnął się i oparł się o stół. Jego przeciwnik miał teraz nie łatwą sytuację. Mógł odepchnąć bile Dylana lub dotknąć czarnej. A jeszcze nie naszedł czas, gdy gracze usilnie próbują wbić czarną kulę w odpowiednie miejsce. Teraz była zakazana. Przeciwnik przełknął ślinę i z braku wyboru odepchnął bile Dylana, szczęśliwie dla niego żadna nie wpadła. Posłał Grave'owi krzywy uśmiech. Chłopak to zignorował i popijając whiskey  oglądał stół z różnych stron, aby przygotować się do odpowiedniego ruchu. Jeszcze trochę i gra zakończy się. Wykonał ruch, którego każdy mógł mu pozazdrościć. Biała bila minęła czarną i wepchnęła dwie należące do Dylana. Obserwujący grę zabili brawo na widok takiego ryzykownego posunięcia. Przeciwnik także miał powód do uśmiechu. Jego bila bowiem stała między białą, a rowem. Nie był to najtrudniejszy ruch, lecz spowodował, że rozpoczęła się walka o czarną bilę. Dylan pierwszy spróbował nakierować ją na odpowiedni kierunek, bez skutku. Przeciwnikowi poszło lepiej, lecz czarna bila nadal leżała na stole. Chłopak o tyle mógł się cieszyć, że miał szansę wbić ją w odpowiednie miejsce. Ruch jednak zakończył się niepowodzeniem, a ostatnią bilę wbił przeciwnik. Dylan pogodził się z przegraną, wiele razy doświadczał tego uczucia. Gdy rozgrywka wreszcie dobiegła końca kupił butelkę whiskey i wyszedł zgodnie z umową na zewnątrz.

 Nie miał wiele, a już na pewno nie na tyle dużo, aby wyglądać jak osoba, która ma zamiar zaraz wyruszyć w podróż jej życia. Brązowa, zbyt luźna bluza kontrastowała z granatową, przetartą torbą  przewieszoną przez ramię. No i gitara - czerwony Fender - który był znakiem rozpoznawczym Dylana. Nagle przez zakurzoną ulicę przetoczył się nowy, błyszczący Cadillac, z którego wydobywała się piosenka June Cash Carter - Sweet Temptation. Z piskiem opon samochód zatrzymał się przed Dylanem, dopiero teraz zauważył, że to Jeffrey prowadzi maszynę.
- Skąd go masz? - spytał z zafascynowaniem i z namaszczeniem dotknął lakieru.
- Długa historia, ktoś kiedyś był mi winien przysługę - wzruszyła ramionami. Dylan wrzucił do bagażnika swoje rzeczy i zasiadł na przednim siedzeniu. Wyjął butelkę whiskey i zapalił papierosa.

Nie czuł się winny niczego, był wolny. Jechał samochodem niewiadomego pochodzenia z dziewczyną również mu nieznaną. Prowadziła go gdzieś na północny-zachód, przynajmniej na razie według tablic informacyjnych. Palił papierosy z nowo kupionej paczki L&M'ów. Pił Jacka Danielsa z butelki, którą przed chwilą zakupił, aby znaleźć jakiekolwiek pocieszenie w przegranej. Jechali w ciepłym powietrzu przez pustynie. Wraz z wiatrem czuł jak wszystkie problemy uciekają. Wszystko to czego nie chciał znać zostało w Las Vegas, mieście do którego na pewno jeszcze niejeden przybędzie i będzie miał problemy jak on. W mieście, w którym na pewno niejeden jeszcze się zadłuży. Nie wszystko jednak było tak perfekcyjne jak mogło się zdawać. Mimo wyjazdu z miasta nic nie pozostało zamknięte. Czuł, że chociaż fizycznie już nie siedzi na barowym stołku w kasynie, to tak naprawdę będzie tam siedział dopóki sprawa nie rozwiąże się ostatecznie. Kości zostały rzucone już w tym momencie jak wszedł w tą całą sytuację. Nie było, nie ma i nie będzie odwrotu. Nie zmieni swojej przeszłości. O ile z jednej strony właśnie nad tym rozmyślał na tyle z drugiej strony czuł się coraz bardziej wolny z każdym łykiem alkoholu, z każdym zaciągnięciem się i z każdym przebytym kilometrem. Od dziś będzie rządził się własnymi prawami, nie będzie w nich ograniczeń. Skoro prawo ustanowione w kraju nie rozwiązuje problemów, tylko jeszcze bardziej je pogarsza to czemu w ogóle się go słuchać? Nie lepiej mieć własnego, stworzonego aby żyć?
- Żyje się tylko raz - wypowiedział Dylan i uniósł butelkę w geście toastu za siebie samego i za życie. Jeffrey uśmiechnęła się. Teraz będą żyli tak, jakby to była najlepsza gangsterska powieść.