sobota, 30 listopada 2013

Nothing else matters

"Życie jest nasze, żyjmy na swój własny sposób
Wszystkiego tego nie mówię , ot tak
I nic innego się nie liczy"

Dylan trzymał właśnie w ręce szklankę wypełnioną złocistą whiskey - Ballantine's, najdroższą jaką mógł dostać w barze. Nonszalancko opierał się o futerał jego gitary, czekając na swój ruch w bilardzie. Gdzieś w tle sączyło się Moon River Danny'ego Williamsa. Bar był małym pomieszczeniem na obrzeżach centrum Las Vegas. Nie znajdowało się tam wiele oprócz baru, stołu do bili, stołów tudzież innych blatów tak ułożonych, aby jak najwięcej ludzi usiadło na jak najmniejszej powierzchni oraz szafy grającej. Ściany były wręcz obklejone plakatami filmowymi, kalendarzami, neonami, a nawet rejestracjami samochodów. W powietrzu unosił się kurz dobrze widoczny w świetle dawanym przez popularne jarzeniówki, które od czasu do czasu przygasały, aby po chwili oślepić jaskrawym światłem. Gdy wreszcie przeciwnicy uderzyli w bile, chłopak poderwał się, aby wykonać  ruch. W jego umyśle panowała niecierpliwość oraz przejęcie grą, jednak nie dawał tego po sobie poznać. Z zewnątrz był tylko nieprzejmującym się niczym, młodym mężczyzną, który przyjechał z biednego miasta na przedmieścia Las Vegas. Nikt nawet nie zadawał sobie pytania po co, wiele takich osób przewija się przez takie bary. Podróżują bez większego celu z jednego miejsca do drugiego, niczym drobniutkie kamyczki, na tyle lekkie, że przy większych wichurach przenoszone przez wiatr. Właśnie takie wrażenie miał sprawiać. Gdy przymierzał się do uderzenia poczuł, że otaczają go czyjeś ramiona. Odwrócił delikatnie wzrok i ujrzał tą, którą wiedział, że zobaczy wkrótce. Brązowe włosy Jeffrey lśniły od miękkiego światła lampy, które na nie padało.

Uśmiechnęła się zalotnie i lekko pociągnęła chłopaka za rękę. Dylan posłusznie podążył za nią. Doszli na drugi koniec sali. Jeffrey ponownie złapała go za ramiona i powiedziała ściszonym głosem.
- Wyjedź stąd - oznajmiła. Chłopakowi zdawało się jakby przebudził się ze snu. Przed chwilą Jeff była jeszcze osobą, która mogłaby uchodzić za jego dziewczynę, przynajmniej tak mu się zdawało. Teraz drastycznie uświadomił sobie, że grała, nie chcąc zepsuć jego wizerunku. Te słowa wypowiedziała ze znaną już mu pewnością siebie, ale można było wyczuć w nich nutkę pogardy, nie tyle dla niego, lecz dla całego miasta i jego szemranych mieszkańców. 
- Ale przecież nasz układ ze Georgem... - Jeffrey położyła mu palce na ustach.
- Zapomnij. Od samego początku ty nie miałeś dostać zysku. - Dylan nie wierzył własnym uszom. Smokey? Ten, który grał w remika i popijał gin zaśmiewając się ze swoimi przyjaciółmi z tej gry słów. Smokey? Ten, który zastygł w miejscu na dźwięk przezwiska "Raven". To nie mogło być możliwe. George miał do dyspozycji 45 tysięcy dolarów, a wybrał nieczysty układ. W końcu był kanciarzem największym w całych Stanach.
- Chciałbym. Ale nie mogę uciec, nie mam jak. Jedyne co mam to mała część długu - zwiesił głowę.
- To odsprzedaj coś innego...na przykład gitarę - Jeffrey posłała spojrzenie czarnemu futerałowi obok stołu do bilarda.
- Nie, Josephine stała ze mną w bagnie od samego początku - zaprzeczył. Nastała chwila milczenia, oboje pogrążyli się w myśleniu jak stąd uciec. Nagle na ustach dziewczyny pojawił się wspaniałomyślny uśmiech.
- Dokończ grę. Spotkamy się na dworze. - Zdradziła tylko tyle i odeszła w stronę drzwi, a Dylan powrócił do stołu.

 Obrócił w ręce kij i posłał przeciwnikom złowrogi uśmiech. Powoli obszedł stół przyglądając się bilom. Piosenka w szafie grającej skończyła się, można było powiedzieć, że świat zamarł, zastygł w miejscu, tylko Dylan zataczał koło w okół stołu. Wreszcie zatrzymał się. Wziął łyk whiskey i przymierzył się do ruchu. Wymierzył odpowiednią odległość i z gracją pchnął białą bile, która potoczyła się w odpowiednim kierunku spychając niebieską, pełną kulę do rowku. Chłopak uśmiechnął się i oparł się o stół. Jego przeciwnik miał teraz nie łatwą sytuację. Mógł odepchnąć bile Dylana lub dotknąć czarnej. A jeszcze nie naszedł czas, gdy gracze usilnie próbują wbić czarną kulę w odpowiednie miejsce. Teraz była zakazana. Przeciwnik przełknął ślinę i z braku wyboru odepchnął bile Dylana, szczęśliwie dla niego żadna nie wpadła. Posłał Grave'owi krzywy uśmiech. Chłopak to zignorował i popijając whiskey  oglądał stół z różnych stron, aby przygotować się do odpowiedniego ruchu. Jeszcze trochę i gra zakończy się. Wykonał ruch, którego każdy mógł mu pozazdrościć. Biała bila minęła czarną i wepchnęła dwie należące do Dylana. Obserwujący grę zabili brawo na widok takiego ryzykownego posunięcia. Przeciwnik także miał powód do uśmiechu. Jego bila bowiem stała między białą, a rowem. Nie był to najtrudniejszy ruch, lecz spowodował, że rozpoczęła się walka o czarną bilę. Dylan pierwszy spróbował nakierować ją na odpowiedni kierunek, bez skutku. Przeciwnikowi poszło lepiej, lecz czarna bila nadal leżała na stole. Chłopak o tyle mógł się cieszyć, że miał szansę wbić ją w odpowiednie miejsce. Ruch jednak zakończył się niepowodzeniem, a ostatnią bilę wbił przeciwnik. Dylan pogodził się z przegraną, wiele razy doświadczał tego uczucia. Gdy rozgrywka wreszcie dobiegła końca kupił butelkę whiskey i wyszedł zgodnie z umową na zewnątrz.

 Nie miał wiele, a już na pewno nie na tyle dużo, aby wyglądać jak osoba, która ma zamiar zaraz wyruszyć w podróż jej życia. Brązowa, zbyt luźna bluza kontrastowała z granatową, przetartą torbą  przewieszoną przez ramię. No i gitara - czerwony Fender - który był znakiem rozpoznawczym Dylana. Nagle przez zakurzoną ulicę przetoczył się nowy, błyszczący Cadillac, z którego wydobywała się piosenka June Cash Carter - Sweet Temptation. Z piskiem opon samochód zatrzymał się przed Dylanem, dopiero teraz zauważył, że to Jeffrey prowadzi maszynę.
- Skąd go masz? - spytał z zafascynowaniem i z namaszczeniem dotknął lakieru.
- Długa historia, ktoś kiedyś był mi winien przysługę - wzruszyła ramionami. Dylan wrzucił do bagażnika swoje rzeczy i zasiadł na przednim siedzeniu. Wyjął butelkę whiskey i zapalił papierosa.

Nie czuł się winny niczego, był wolny. Jechał samochodem niewiadomego pochodzenia z dziewczyną również mu nieznaną. Prowadziła go gdzieś na północny-zachód, przynajmniej na razie według tablic informacyjnych. Palił papierosy z nowo kupionej paczki L&M'ów. Pił Jacka Danielsa z butelki, którą przed chwilą zakupił, aby znaleźć jakiekolwiek pocieszenie w przegranej. Jechali w ciepłym powietrzu przez pustynie. Wraz z wiatrem czuł jak wszystkie problemy uciekają. Wszystko to czego nie chciał znać zostało w Las Vegas, mieście do którego na pewno jeszcze niejeden przybędzie i będzie miał problemy jak on. W mieście, w którym na pewno niejeden jeszcze się zadłuży. Nie wszystko jednak było tak perfekcyjne jak mogło się zdawać. Mimo wyjazdu z miasta nic nie pozostało zamknięte. Czuł, że chociaż fizycznie już nie siedzi na barowym stołku w kasynie, to tak naprawdę będzie tam siedział dopóki sprawa nie rozwiąże się ostatecznie. Kości zostały rzucone już w tym momencie jak wszedł w tą całą sytuację. Nie było, nie ma i nie będzie odwrotu. Nie zmieni swojej przeszłości. O ile z jednej strony właśnie nad tym rozmyślał na tyle z drugiej strony czuł się coraz bardziej wolny z każdym łykiem alkoholu, z każdym zaciągnięciem się i z każdym przebytym kilometrem. Od dziś będzie rządził się własnymi prawami, nie będzie w nich ograniczeń. Skoro prawo ustanowione w kraju nie rozwiązuje problemów, tylko jeszcze bardziej je pogarsza to czemu w ogóle się go słuchać? Nie lepiej mieć własnego, stworzonego aby żyć?
- Żyje się tylko raz - wypowiedział Dylan i uniósł butelkę w geście toastu za siebie samego i za życie. Jeffrey uśmiechnęła się. Teraz będą żyli tak, jakby to była najlepsza gangsterska powieść. 

sobota, 7 września 2013

Chimes of freedom



"W miejskim stopionym palenisku nieoczekiwanie patrzymy
z ukrytym wyrazem twarzy przez pewien czas na ściany, które się zacieśniały"


 Dylan nie wiedział co przyniesie dzisiejszy dzień. Wstał ze strachem, ale jednocześnie z pewnym zaciekawieniem i niecierpliwością. Bał się, że nie będzie umiał poprosić o to czego pragnie. Potrafił wspaniale uwodzić kobiety, choć i to ostatnio nie wychodziło mu tak idealnie. Wpadł w bagno, nie ważne kto jeszcze w nim siedział. Od momentu, kiedy chłopak zaczął mieć problemy z długiem, przestał go obchodzić świat zewnętrzny. Zaczął polegać tylko na sobie samym. Wpadł w przekonanie, że nikt go nie rozumie, co zresztą było dość zgodne z prawdą. W końcu ile ludzi miało do spłacenia 45 patyków u jednego z groźniejszych mafiozów tych czasów. Nikt nie potrafił go zrozumieć, a co dopiero pomóc. Na całe Stany jest kilku takich co zrobią wszystko dla innych, a reszta ludzi to zwykli egoiści. Egoizmu właśnie nauczyło Dylana życie. Życie, które nie było dla niego łaskawe, a los płatał mu figle, nie od dziś. Przyzwyczaił się, że nie może polegać na nikim innym tylko na sobie. Ludzie wezmą od Ciebie wszystko, udając twoich najlepszych przyjaciół, a gdy ty będziesz tylko potrzebował czegoś rozwieją się jak mgła o poranku.

Wstał i nałożył najbardziej eleganckie ubranie jakie znalazł w swojej szafie. Na ramie założył swoją gitarę, a w drugiej ręce trzymał piecyk. Gdy przechodził przez kasyno, zdziwiony barman odprowadził go wzrokiem, aż do wyjścia. Chłopak wsiadł do hotelowej taksówki i zajechał nią na miejsce.

 Dylan wszedł do baru. Nie różnił się zbytnio od tego w jakim przesiadywał, jedynie tylko bar był z drewna, nie pokrytego niczym. Gdy odwrócił głowę w prawo zobaczył beżowy kontuar zza którego można było usłyszeć, męskie głosy poza tym miejsce zdawało się opustoszałe. Prawdopodobnie właśnie takie było zamierzenie Smokiego.
- Nie miałeś remika George - krzyknął ktoś z pretensją w głosie. 
- Jezu, Roger nie widziałeś? - odparł inny głos. Ten ton Dylan już znał, co prawda przez słuchawkę zdawał się nieco inny.

 Chłopak podszedł do baru i głośno zastukał w blat. Po chwili zjawiła się dziewczyna, wyglądem przypominająca nieco Marylin Monroe. Uśmiechnęła się zalotnie i przyjęła jego zamówienie, którym było oczywiście whiskey. Usiadł na jednym ze stołków barowych w oczekiwaniu na drinka. Po pewnym czasie chłopak dostał złocisty płyn w kryształowej szklance, upił łyk po czym wstał z miejsca. Ostrożnie wszedł za kontuar. Był lekko przerażony co, a może kogo tam zobaczy. Mimo tego, że wczoraj w nocy chłopak zastanawiał się co powie Georgowi, dziś nadal wahał się i zastanawiał czy ta rozmowa dostatecznie wzbudzi w Smokim jakieś uczucia.

Trzech mężczyzn siedziało przy stoliku i popijając dżin grało w karty. 
- Remik dżin - uśmiechnął się jeden z nich i podniósł szklankę w geście toastu, może na cześć przybysza, następnie upił łyk. Jego towarzysz wstał, potarł wąsy i ruszył w stronę Dylana. 
- Partyjkę remika? - spytał i zaprosił go gestem, który z reguły wykonują gospodarze, gdy proponują gościom wstąpienie do mieszkania. Chłopak ogarnął wzrokiem pokój, uśmiechnął się niepewnie i skinął głową twierdząco. Postawił whiskey na stole i usiadał na wolnym miejscu. Jeden z mężczyzn zaczął rozdawać. Gdy tylko zajrzał w karty miał ochotę wycofać się z gry, lecz zachował pokerową twarz. Bez słowa wymienił jedną kartą i spojrzał po uczestnikach gry. Byli doświadczonymi graczami, nikt z nich nie okazywał, żadnych emocji. Panowała taka cisza, że było słychać tylko szelest kart przekładanych w rękach i szczęk szklanek to podnoszonych ze stołu, to ponownie na nim stawianych. Zapalił. Zawsze dawało mu to lekki upust emocjom, lecz ostatnio palił tak często, że teraz stało się to teraz częścią jego codzienności. Gdy papieros zajarzył się pierwszy z graczy zaczął wystawiać sekwens, a po nim byli inni. W notatniku pojawiały się coraz to wyższe liczby. Zgodnie z zasadami logiki, skoro pozostali gracze mieli dobre karty, ktoś musiał mieć gorsze. Dylan był właśnie tą osobą z trudem udało mu się uzbierać 51 punktów koniecznych do wystawienie sekwensu. Zaczęli przekładać karty z sekwensu do sekwensu lub dokładać je. Chłopakowi w tej turze poszło trochę lepiej niż w poprzedniej, lecz nadal był na przegranej pozycji. Rozpoczęli nowe rozdanie. Dusza Dylana, która do tej pory z melancholijnym uśmiechem obserwowała deszczowe niebo teraz stała na progu tęczy z melodią rockabilly lecącą  gdzieś w tle. Posłał uśmiech graczom i w piorunująco, krótkim czasie wyzbył się wszystkich kart nadrabiając straty w punktach z poprzedniej rundy. Kilka rozdań później grę zakończył jeden z mężczyzn oznajmiając, że musi iść. Na pewno z tego powodu również nie był zadowolony, gdyż w obecnej sytuacji Dylan pobijał go o 5 punktów, zajmując drugie miejsce.

Gdy gracz opuścił bar prowadzący grę roześmiał się. Chłopakowi wystarczyło tylko jedno spojrzenie tych oczu. Były przesiąknięte sprytem. Dylan wiedział, że w tych oczach, w tym spojrzeniu zdobył dowód na nieczystą grę mężczyzny. Były to bowiem oczy kanciarza, Grave naoglądał się ich sporo w czasie, kiedy siedział w Las Vegas. 
- Przyjaciel Jeffrey Swanski - jak mniemam - powiedział zwycięzca
- Dylan Grave - przedstawił się chłopak
- George Lighting, ale rozumiem, że już mnie znasz.
- Z nazwiska i reputacji -  Zapalił kolejnego papierosa. George odparł mu przelotnym uśmiechem, następnie zaczął kręcić młynek kciukami. 
- Czego chcesz? - spytał prosto z mostu. Tego chłopak cię nie spodziewał. Snuł wszelakie możliwe dialogi dzień przed spotkaniem, ale nigdy mu nie przyszło do głowy, że takie pytanie zada Smokey. Zawsze brał pod uwagę wariant, że on pierwszy wyjdzie ze słowami "Mam do Ciebie prośbę" czy coś w tym guście.

- Pieniędzy, im wszystkim zawsze chodzi o pieniądze - powiedział ktoś, kto sądząc po głosie był płci żeńskiej,  zza kontuaru. Dylan poznał ten głos i miał rację. Po chwili ujrzał osobę, którą spodziewał się zobaczyć. Brunetka właśnie rozwiązywała płaszcz. Patrzyła na stół karciany i Smokiego, ale na Dylana nawet nie spojrzała choćby przelotnie. Zadziwiło to chłopaka, gdyż to przecież ona zarekomendowała mu to miejsce i tą osobę. 
- Pieniędzy? - Dylan skinął głową na potwierdzenie 
- Dla kogo?
- Na spłacenie długu 
- Spodziewam się. U kogo? - w słowach Smokiego nie można było dosłyszeć, żadnych emocji. Był tak samo przejęty, jak pracownik warsztatu samochodowego, który dostaje mini coopera na przegląd. 
- U Halla Muttersa zwanego Krukiem - George Lighting znieruchomiał ze szklanką dżinu w dłoni, a Jeffrey Swanski upuściła na ziemię płaszcz, który właśnie zdejmowała 
- Nie mogę ci dać pieniędzy - Grave przełknął ślinę i spróbował sobie przypomnieć jakie argumenty miał na taką sytuację. 
- Ale... - zaczął Smokey - Możemy - tu spojrzał na Jeffrey, dając rozmówcy do zrozumienia, że chodzi o niego i Jeff - upozorować Twoją śmierć - uśmiechnął się George
- Masz rodzinę? - zapytała dziewczyna. Dylan pokręcił głową, co miało oznaczać 'Nie'. Smokey i Jeff wymienili porozumiewawcze spojrzenia. 
- Spotkamy się jutro tutaj o tej samej godzinie - oznajmił George i wstał z krzesła. Dylan zapalił papierosa i wyszedł.

Gdy opuszczał bar sam nie wiedział czy ma uznać spotkanie za udane. Jednak sfingowanie jego śmierci uwolniłoby go chwilowo od problemów. A wtedy mógłby szybko opuścić stan. Wiedział, że mafia i tak szybciej czy później zrozumiałaby podstęp, ale w tych dniach mógłby właśnie pić wódkę na Wall Street, albo śpiewać country w Teksasie. Dawałoby to mu dodatkowe dni na zebranie pieniędzy. Właśnie to było tą złą stroną planu, nadal nie miał pieniędzy, ale czego mógł się spodziewać? Że przyjdzie do gościa i poprosi go o 45 tysięcy, a ten mu tak da od ręki, powołując się na przyjaźń z Jeffrey Swanski. Niedługo Dylan Grave formalnie zniknie z tego świata. Często sobie zadawał pytanie, jak to jest być martwym, wkrótce przekona się o tym. Będzie duchem, błąkającą się duszą wśród świata śmiertelników. Jedyny widzialny, który oszukał Halla Muttersa. Nieśmiertelny Dylan. Jego nazwisko nie będzie już nic znaczyć. Ta upiorna nazwa nie będzie do niego pasować, umrze razem z jego postacią znaną światu. Dylan Immortal. 

środa, 3 lipca 2013

The impossible dream

"Śnić marzenia, nie możliwe do spełnienia
Walczyć z wrogiem nie do pokonania" 
Grube ryby w Las Vegas. Ich wygrana nie zależy od szczęścia, ale od pieniędzy, których obecnie mają, aż nadmiar. Nienawidził ich. Ich lalusie nie znały realiów. Gdy przychodziły w ruletce wypadała ta liczba, która została opłacona. Pieniądze, które odbierali były już wcześniej zdobyte, a drinki stawiane "na mój koszt" były prywatne. Gdyby, ktoś przesiadywał dniami i nocami w kasynie zauważyłby to - tą osobą był właśnie Dylan. Niby niepozorny chłopak. Nikt na niego nie zwracał uwagi. Bo i po co? Ludzie zainteresowani są tylko wygranymi, a nie przegranymi.
 Słońce chowało się już za horyzontem, szarość powoli zalewała miasto. To był moment kiedy wnętrza pustoszały. Biznesmeni wchodzili do swych samochodów. Bogacze wyjeżdżali po swe dziewczyny. Dylan teraz mógł się rozkoszować ciszą, która aż do następnego dnia nie zapanuje. Słychać było jedynie szczęk szklanek czyszczonych przez barmana. Neony zgasły, pewnie z oszczędności. A on siedział w tej samej pozycji jak wcześniej, nie robiąc nic konkretnego. Tak samo jak jego gitara, nie dotykana od czasu, gdy tu przyjechał, ale taszczona wszędzie razem z nim.

Jednak wbrew temu czego spodziewał się chłopak drzwi otworzyły się. Ktoś szybkim krokiem podszedł do baru, usiadł obok Dylana.
- Co podać panienko? - spytał barman. Chłopakowi pojawił się błysk w oczach, kiedy zrozumiał, że to kobieta.
- Podwójną whiskey - zamówiła dziewczyna zrozpaczonym głosem. Dylanowi dusza chciała śpiewać ze szczęścia. Zrozpaczona dziewczyna! Mieszka tutaj więc musi posiadać dużo pieniędzy. Człowiek uczy się na własnych błędach, Dylan postanowił więc nie wspominać o Hallu Muttersie, a przynajmniej nie tak szybko.

 Jeffrey jednak wcale nie chciała, aby ktoś ją uwodził. Była zrozpaczona, to fakt. Lecz nie ona została porzucona, to ona porzuciła. Gdy tylko dowiedziała się o romansie, postanowiła z tym skończyć. Wcale nawet nie chodziło o to, że Hall,jej były chłopak,jest mafiozem. W takim właśnie się zakochała trzy miesiące temu, gdy przyjechała do Nevady prosto z Nowego Yorku. Od razu znienawidziła to miasto. Gdyby nie Smokey - w rzeczywistości nazywał się George Lighting i  był największym kanciarzem, jakiego świat znał. Potrafił wygrać w ruletkę, nawet wtedy kiedy wynik został z góry opłacony przez jakąś grubą rybę. Co prawda w we wszystkich czterdziestu dziewięciu stanach był poszukiwany przez policję, ale i tak już obracała się w złym towarzystwie. Jeden mniej, jeden więcej nie miało to już większego znaczenia. Jakby nie patrzeć wdepnęła w niezłe bagno. Zresztą podobnie jak Dylan.

Dylan tylko szukał punktu zaczepienia dla swojego planu. Musiał jakoś zwrócić uwagę tej dziewczyny. I los mu po raz pierwszy w tym tygodniu sprzyjał. Odwróciła się i z papierosem w ręku zapytała:
- Masz zapalniczkę? - nie zdążyła do końca wypowiedzieć swoich słów, a Dylan już zaczął szukać w kieszeniach swojej kurtki tego przedmiotu. W końcu wyjął kwadratową, metaliczną zapalniczkę. Jeffrey włożyła papierosa w usta, a Dylan podstawił pod niego ogień, jego koniec rozżarzył się, a dziewczyna wciągnęła dym. Chłopak wiedział, że nie może przepuścić takiej okazji. Musiał, po prostu musiał teraz do niej zagadać. 
- Co robisz o tej porze w kasynie? - spytał tonem, którego zawsze używał, jak chciał kogoś uwieść. Jeffrey pogładziła po kancie, krystalicznej szklanki po whiskey i obojętnym tonem, głosem, którego żaden starający się o jej względy mężczyzna nie chciałby usłyszeć odezwała się:
- Równie dobrze mogłabym ciebie spytać o to samo - obdarowała go cynicznym uśmiechem. Gdy tylko Dylan usłyszał te słowa, mina mu zrzedła. Śpiewająca do tej pory rock n' rolla dusza zmieniała gatunek i podjęła wykonywanie bluesa. Nie chodziło nawet o to, że nie miał co odpowiedzieć pomijając Halla Muttersa, ale o to, że dziewczyna okazała się inteligentna. Nawet jakby zdołał ją uwieść, nie potrafiłby jej wykorzystać. A w tym momencie nic nie wskazywało na to, że może zrobić to pierwsze. Jej ton!

- Zaczniemy może od przedstawienia się? - powiedział trochę już zbity z tropu Dylan. Teraz role się odwróciły. To dusza Jeffrey o mało nie wybuchła śmiechem. Pojęła, że skonfundowała chłopaka.
- Jestem Dylan 
- Jeffrey. Czy teraz będziesz skłonny odpowiedzieć mi na to pytanie? - drążyła temat. Dylan wiedział, że nowo poznana kobieta nie odpuści. 
- Nie widać? Palę papierosa i piję whiskey - odburknął tylko chłopak. Skoro i tak nie będzie potrafił jej uwieść to po co marnować swój czas i być miłym. 
- A nie próbujesz uwieść pierwszej lepszej dziewczyny, która przyjdzie do baru?
- To też, ale w innym celu.
- W celu sprawienia sobie przyjemności, czy upokorzenia kogoś przed całą elitą Las Vegas? A może jedno i drugie? 
- Bardziej w celu rozwiązania problemu - przyznał się Dylan. Postanowił nie walczyć już z dziewczyną wiedział, że tej rozmowy już nie wygra, a ona prędzej czy później dowie się prawdy. 
- Ahhh rozumiem....potrzebujesz pieniędzy?
- Skąd ty to wszystko wiesz? 
- Spędziłam tutaj trzy miesiące. Ale trzy miesiące to bardzo dużo w porównaniu z monotonią życia Vegas - odparła nadal szorstko, ale już mniej agresywnie Jeffrey. Dylan milczał.

Przez resztę wieczoru nic już nie powiedzieli. Kiedy Jeff wypiła już dwie podwójne whiskey poderwała długopis leżący za barem i na odwrocie swojego rachunku zapisała adresy i numery prawdopodobnych miejsc zatrzymania się niejakiego Georga "Smokiego" Lightinga oraz hotel w którym się zatrzymała i datę jej wyjazdu.

 Gdy Dylan spytał barmana, jaka jest dzisiejsza data zauważył, że do wyjazdu Jeffrey pozostały dwa dni. Dwa dni, tyle samo pozostało do końca terminu u Halla. Nie miał więc czasu do stracenia. Jakby ta historia się nie zakończyła, nie byłaby dobrym zakończeniem...przynajmniej dla niego. Nie miał czego stracić, ponieważ nie miał nic. Dylan wstał, zabrał ze sobą 10 dolców w monetach i podszedł do szafy grającej. Wrzucił tam dziesięciocętówkę i wybrał piosenkę. Nie za bardzo obchodziło go, jaka to będzie, wybrał więc pierwszą lepszą. W barze rozległ się Mystery Train  ku zadowoleniu lub nie zadowoleniu niektórych bywalców. Podszedł do budki telefonicznej. Wybrał nakreślony przez Jeffrey pierwszy numer. 
- Dzień dobry w czym możemy pomóc? - zapytała przesłodzonym głosem kobieta pod drugiej stronie
- Chciałabym rozmawiać z Georgem Lightingiem - odparł zdecydowanym głosem Dylan. Chwila milczenia. Dało się słyszeć jedynie szepty oddalone od słuchawki. 
- Przepraszam, ale niema u nas nikogo takiego - odpowiedziała swoim przesłodzonym głosikiem. Jednakże to Dylan odłożył, a raczej rzucił słuchawkę. Nie poddawał się. Wybrał drugi numer. Rozmowa była podobna, z niemal takim samym rezultatem. Prawie takim samym rezultatem. Chłopak dostał nowe miejsce, w którym rzekomo Smokey miał przebywać. Wybrał więc ten numer. Po identycznym wstępie dało się słyszeć:
- George Lighting proszony do telefonu - gdy kobieta wypowiedziała te słowa Dylan odetchnął z ulgą. Pozostał tylko jeszcze jeden problem. Nie wiedział co ma powiedzieć. Postanowił jednak powołać się na Jeffrey. 
- George Lighting słucham - rozległ się męski głos
- Czy nikt nie usłyszy naszej rozmowy? - zaczął najpierw Dylan. Smokey przez chwilę nie odpowiadał. 
- Nikt - w końcu przyznał
- Smokey... - kontynuował Dylan
- Znasz moje przezwisko - stwierdził George. Wypowiedział to tonem na granicy zdziwienia, a uznania. 
- Owszem. Poznałem je dzięki Jeffrey - potwierdził to chłopak. Smokey milczał. W słuchawce dało się słyszeć zdenerwowane szepty. 
- Spotkajmy się jutro o 13 w City-Car Bar - powiedział George i odłożył słuchawkę. Dylan sam nie wiedział czy się cieszyć czy nie. Usiadł przy kolejnej whiskey i zapalił kolejnego papierosa. Zaczął planować jutrzejszą rozmowę z .... no właśnie z kim. Nic nie wiedział o mężczyźnie, oprócz tego, że nazywał się George "Smokey" Lighting, a w obecnych czasach to bardzo dużo w porównaniu ze światem mafii.  









piątek, 28 czerwca 2013

Sin City

"Nie pokładam nadziei w piekle, oto moja wiara" 

Jeżeli Dylan mógłby wybierać gdzie chciałaby teraz być na pewno nie byłoby to kasyno przy ulicy Boulevard w Las Vegas. Siedział właśnie przy barze pijąc kolejną szklankę whiskey i paląc tysięcznego papierosa. Za dużymi drzwiami rozlegał się śmiech i płacz ludzi grających w gry hazardowe. Tutaj tylko od czasu do czasu ktoś przychodził i zmawiał najdroższego drinka. Nie był to on. Siedział przy święcącym się milionami światełek i neonów barze, słuchał szafy grającej i wspominał czasy, gdy robił głupie żarty znajomym. Po tamtych latach została mu tylko jedna pamiątka - Roxanne, leżała właśnie w czarnym futerale oparta o bar. Nie rozłączna z nim.

- Masz żonę? - zapytał go barman, który właśnie wycierał szklanki
- Nie - odparł Dylan
- Jesteś zaręczony?
- Nie 
- Masz dziewczynę? 
- Nie - odparł zirytowany. 
- To nie siedź tak bezczynnie przy barze zatapiając swoją świadomość w whiskey tylko idź i sobie znajdź. Jesteś w Vegas koleś - wypowiedział w końcu barman. Właśnie dlatego nienawidził Las Vegas. Wszyscy myśleli, że to miejsce gdzie można sobie znaleźć laskę i wygrać milion. Ale tylko i wyłącznie tak myśleli. Ale Vegas nie było czarno-białe, nie było kolorowe. Było czarne z zielonym światłem migoczącym gdzieś w otchłani. 
- Nie jestem tutaj po to - zakończył

Nie skłamał. Musiał spłacić dług u Halla. A tak się składało, że miał tylko dziesięć procent całej sumy. Jeszcze nigdy nie grał o tak duże sumy. Owszem zdarzało mu się zagrać w pokera w jakimś barze w Teksasie. Ale teraz miał przy sobie pięć patyków. Tylko pięć patyków. Musiałby zagrać tak, aby stawka została dziesięć razy powiększona. Zwyczajnie się bał. Bał się, że wszystko straci. Ktokolwiek nawet chuderlawy karzeł mógłby nazwać go tchórzem. Tak, tchórzem. Tchórz byłby na pewno najsłabszą obelgą jakaby padła z ust Halla, gdyby przyszedł i poprosił o przedłużenie terminu. Wolał zatopić troski w whiskey i wydmuchać smutki razem z gęstym dymem papierosów.

Chłopak rozejrzał się. Zobaczył młodą dziewczynę niskiego wzrostu, która właśnie podeszła do baru. Dylan pogrążył się w myślach. Była całkiem ładna, młoda, niedoświadczona. Pewnie dopiero niedawno skończyła osiemnastkę, choć od jego osiemnastki minęły dopiero dwa lata czuł, że był o wiele bardziej doświadczony w życiu niż ona. Choć skończył z uwodzeniem, gdy przeżył dziewiętnastą wiosnę, odnalazł potrzebę zrobienia tego jeszcze raz. Jeszcze jeden, jedyny raz. Ostatni raz. Może by mu pomogła.

Wiedział, że musi być bezlitosny dla tej małej biednej dziewczyny. Ale życie też nie było dla niego łaskawe, czemu więc nie miałoby być takie dla innych? Farciarzy w Vegas jest wiele, ale nie oni są kowalami własnego losu. Dlaczego więc takim kowalem nie miałby być on? Prawdopodobnie złamał by serce tej dziewczynie, ale ona nie potrzebowała czterdzieści pięć  tysięcy dolców na spłacenie długu. Ona ma przed sobą całe życie, całe życie na poznanie nowego faceta. Lepszego od Dylana, a on może mieć jeszcze tylko kilka dni do śmierci. To, że Dylan złamałby komuś serce było największym przywilejem w porównaniu z tym co mógłby zrobić Hall z jego bandą. Nie bez powodu nazywają Halla Krukiem. Ten mafiozo potrafił wydłubać duszę co do joty. Duszę niewinnego człowieka.

Jeszcze pewnie długo by tak rozmyślał, jak zepsuć życie grubym rybom z Vegas podbijając serce dziewczyny, gdyby nie kobieta podeszła do niego.
- Co Ciebie trapi tak, że musisz wypić kolejną szklankę whiskey? - zapytała troskliwie. Dylan nigdy nie rozumiał co przeszkadzało dziewczynom w upijaniu się whiskey. Co drugi facet to robi. Tyle, że najwyraźniej jest różnica w upijaniu się whiskey, a mohito czy innym wyczesanym drinkiem.
- Wyobraź sobie, że twoje życie zależy od 50 tysięcy dolarów, które musisz spłacić w ciągu kilku dni. Co mogłabyś robić? - Powoli i podniósł na nią wzrok. Wiele dziewczyn się na to łapało.
- Na pewno nie siedziałabym i nie zatapiałabym się w alkoholu
- Masz jakiś inny sposób? - spytał Dylan. Nie tracąc tonu, ale z uczuciem, że rozmowa toczy się w dobrym kierunku. Wszystko co teraz musi zrobić to wyłapać jak najwięcej szczegółów.
- Sposób. Dobre sobie. Nie mów, że stchórzyłeś przed partyjką black jacka? - roześmiała się dziewczyna. Dylana, aż przeszły dreszcze. Wiedział, że stchórzył, ale do tej pory nikt go oto nie posądził. Nie odpowiedział. Pociągnął łyk whiskey i milczał .
- Nazywam się Louise - przerwała niezręczną ciszę. Na darmo. Dylan nie odezwał się, ani słowem. Louise westchnęła.
- U kogo się zapożyczyłeś? - spytała siadając obok niego.
- Wziąłem kredyt u złej osoby. Zapożyczyłem się u złego gangu. Włóczą się po granicy Nevady, Idaho, Utah, Oregonu. Nie wiem czy ci coś mówi "Raven" pseudonim szefa? - Louise pokręciła przecząco głową.
- A może kojarzysz Halla Muttersa? - Twarz jego rozmówczyni spoważniała. Wstała. I nagle stała się jakby większa, jakby dorosła. Niczym już nie przypominała nonszalanckiej nastolatki, jaką zobaczył Dylan kilkanaście minut temu.
- Hall Mutters nie jest mafiozem - oznajmiła zdecydowanie. Chłopak otworzył usta, aby coś powiedzieć. - Jeżeli u niego masz dług to lepiej go spłać, gdyż nie powinno się wkręcać niewinnych ludzi - przerwała mu Louise.

Tupnęła obcasem, położyła dziesięć dolarów na blacie i odwróciła się na pięcie. Dylan spuścił głowę. Barman spojrzał się na chłopaka ze współczuciem.
- Upss - szepnął i postawił kolejną whiskey przy Dylanie. - Na koszt firmy - dodał i posłał mu delikatny uśmiech. Chłopak spojrzał na niego z wdzięcznością i westchnął upijając kolejny łyk.